- Dobrze. – powiedziałem. – Ale zapolujmy moim sposobem, okej?
- Okej! – odpowiedziała.
Wspięliśmy się na drzewo i po jakiejś godzinie rozmawiania zauważyliśmy dwie antylopy idące się paść właśnie pod nim. Mieliśmy spore szczęście. Kiedy zaczęły jeść, my w ciszy podnieśliśmy się z gałęzi i ustawiliśmy gotowi do skoku. Drzewo nie było wcale bardzo wysokie.
- A więc tak, Blanco. Na znak atakujesz tego po prawej, a ja tego po lewej. Tylko bądź ostrożna i skupiona. – szepnąłem.
Przytaknęła. Kiedy antylopy zaczęły jeść, krzyknąłem:
- Teraz!
Zeskoczyliśmy z gałęzi. Roślinożercy chcieli uciekać, ale zanim zdążyli odbić się od ziemi, zostały przez nas przygniecione do ziemi. Przy tym połamaliśmy im kilka kości. Nie miały już szans. Niestety, drapieżniki muszą polować, żeby żyć.
Uśmiechnąłem się do samicy, a ona do mnie i zaczęliśmy jeść. Nie zostawiliśmy nic prócz skór i kości dla hien i innych padlinożerców.
Kiedy słońce zachodziło, po dniu rozmawiania i biegania z nowo poznaną samicą, wyłożyłem się na gałęzi jednego z drzew. Zamknąłem oczy, ale za chwilę poczułem, że ktoś nade mną stoi, więc szybko je otworzyłem. Ujrzałem nad sobą mordkę Blanco.
- Co tutaj robisz? – zapytałem lekko zdziwiony.
Blanco uśmiechnęła się i powiedziała:
- Przyszłam do ciebie, bo wieczorami jest tak nudno...
Usiadłem obok.
- Więc co robimy? – zapytałem.
< Blanco? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz